Ale sobie zafundowałem zgon. Pogoda dzisiaj dość wietrzna, ale musiałem załatwić parę spraw na mieście. Powrót z Orląt Lwowskich to ciągła jazda pod wiatr, parę "górek" na Hynka-Sasanki-Marynarska i bezustanne obmyślanie co będę jadł jak wrócę do domu. Dojechałem jakoś, ale dawno mnie tak nogi nie bolały jak dzisiaj na tych "górkach" bo siły wcale nie było.