Po tygodniowej przerwie zmusiłem się do wyjazdu. Dość późno, bo po 21:00 już było, ale warunki były sprzyjające. Na zewnątrz (pogoda) i wewnątrz (rodzinka poszła spać). Tym razem jechałem spokojnie, bo do braku formy, po ostatniej wycieczce doszedł brak wiary w siebie. Początek bez przemęczania się, jak minąłem felerny punkt "Gassy -> Obory", który ostatnio dał mi tak w tyłek, zacząłem powolutku przyspieszać. Zresztą odcinek od Szymanowa do Konstancina zawsze lubiłem, bo był szybki i przyjemnie się jechało. Udało się dotrwać do "mety", więc jest dobrze. Jeszcze parę takich wypadów, a nogi sobie przypomną co to znaczy kręcić i będzie ok. Teraz tylko dupa boli, bo na siodełku na tym rowerze to ja do pracy jeździłem, a nie takie długie dystanse.
Pierwsza wycieczka po chyba półrocznej przerwie. Brzuch do tej pory urósł, formy nie było, za to był silny wiatr. Do Gassów (20km) szło dobrze, średnia 28 km/h, potem nastąpił skręt pod wiatr w kierunku wioski Obory i się skończyło. Prędkość spadła do 17-18 km/h, nogi spuchły i odeszła ochota na jazdę.